Zanim definitywnie przestałam pić, zaliczyłam dwie terapie uzależnień. Obie dochodzące, w odstępie kilku lat. Pierwszą przerwałam i zaczęłam pić z powrotem po pół roku, drugą przepiłam od początku do końca kłamiąc terapeutów i kolegów z grupy, że nie piję. A przecież tak naprawdę okłamywałam tylko siebie. Mówi się, że alkoholik musi dotknąć dna, zanim się od niego odbije i że dla każdego dno jest gdzie indziej. Wtedy, kiedy wylądowałam na terapiach, najwyraźniej nie byłam jeszcze na swoim dnie. Tylko myślałam, że jestem. To wszystko było bardzo powierzchowne, nie czułam tego w środku. Działałam wtedy byle jak dla świętego spokoju. Kłamałam i udawalam nawet przed sobą, że się staram, a tak naprawdę wcale się nie starałam. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że robiłam te terapie nie dla siebie, ale dla innych. Żeby się ode mnie odczepili, bo przecież widzą, że się staram. A to, że mi nie wychodzi, to już nie moja wina. Zrzucanie winy na innych, stawianie się w roli ofiary ludzi, okoliczności i zdarzeń opanowałam do perfekcji. Terapie jak to terapie, praktyka i teoria. Wiele prac pisemnych omawianych w grupie, wiele kartek kserowanych nam przez terapeutów, dotyczących naszej choroby alkoholowej. Musieliśmy zrozumieć, z czym mamy do czynienia, żeby mieć narzędzia do panowania nad chorobą. Bardzo to wszystko było ciekawe. Pieczołowicie zbierałam te kartki do teczki, bo jakoś czułam, że mi się kiedyś przydadzą. I faktycznie. Kiedy później znowu piłam, wracałam do tych karteczek i czytałam, jakbym chciała się nauczyć na przyszłość. Coś we mnie kazało mi zdobywać wiedzę dotyczącą mojej choroby.
Mówi się, że alkoholizm to choroba ciała i duszy. Nie rozumialam wtedy, co z tą duszą. Kojarzyło mi się to z religią, a ja od wielu lat uważałam siebie za ateistkę. Teraz wiem, że po prostu źle rozumiałam to słowo.
W tym samym czasie poznałam też mitingi Anonimowych Alkoholików. Taka przeważnie panuje zasada, że ludzie od terapii uzależnień wysyłają nas do AA, żebyśmy sobie zobaczyli, jak fajnie działa tam samopomoc i gdzie iść po skończonej terapii. Najpierw poczułam, że jestem u siebie. Wśród tych ludzi, którzy byli chorzy tak jak ja i przeżywali to samo, co ja, czulam się cudownie. Później pomyślałam sobie, że to jednak nie jest dla mnie. Wydawało mi się, że Ci ludzie utknęli na mitingach na wiele lat lub wręcz do końca życia. Zamienili jeden nałóg na drugi i zamiast żyć, zawiesili się na roztrząsaniu tego, co było znowu i znowu na mitingach, jakby wyznaczyli sobie dożywotnią pokutę. W końcu uciekłam stamtąd i jak już wiecie znowu zaczęłam pić na kolejne sześć długich lat.
Jednak to właśnie Anonimowi Alkoholicy pomogli mi najbardziej. Dwa lata po zaprzestaniu picia dostałam największej depresji w moim życiu. Takiej podręcznikowej, z wybuchami płaczu i myślami samobójczymi. Nie wiedziałam, co mi jest. Przecież nie piję już tak długo, udało mi się rzucić palenie i zrzucić parę kilo. A tutaj taki dół i krzyczący do mnie głos gdzieś z wnętrza, że to wszystko jest bez sensu, bo brakuje w tym najważniejszej rzeczy. Wiary i celu. Ja, Anka, całymi dniami zbijam bąki. Nie rozwijam się, tylko trwam, nie żyję naprawdę, tylko tak sobie egzystuję. Wierzcie mi, to nie jest najlepszy sposób na istnienie.
W wyniku różnych zdarzeń w środku najgorszej depresji w moim życiu, ja, trzeźwa alkoholiczka, wróciłam na mitingi Anonimowych Alkoholików z podkulonym ogonem z całego serca prosząc o pomoc. Otrzymałam ją. Tam dowiedziałam się, że dusza związana jest z duchowością, nie z psychologią. To jest właśnie ten element rozwoju, którego mi brakło przez dwa lata abstynencji. Żeby moje życie stało sie pełne, powinnam rozwijać i pielęgnować własną duchowość. Do tamtej pory, do momentu powrotu do AA, byłam ateistką. A tutaj nagle przychodzę i dowiaduję się, że warunkiem mojego wyzdrowienia jest wiara w siłę większą od mojej, która mi pomoże i poprowadzi. No jak? Jak to miałam zrobić, pytam? Gdzie tę siłę miałam znaleźć, jak rozumieć? No więc ja, zatwardziała ateistka, w przypływie totalnej rozpaczy, zaczęłam się modlić, zupełnie nie wiem do kogo lub do czego, tak po prostu przed siebie. Modliłam się o to, żebym mogła zrozumieć, czym jest siła większa ode mnie, żeby mnie ta siła znalazła, skoro ja nie wiem nawet, gdzie jej szukać, i żeby mi pomogła. No i znalazła mnie za pomocą jednej cudownej dziewczyny z AA, która podesłała mi różne podcasty dotyczące rozwoju duchowego. To właśnie z nich pierwszy raz w życiu dowiedziałam się, że duchowość i religia to nie to samo. Można omijać Kościół szerokim łukiem, a nadal rozwijać się duchowo. Ja wierząca tylko w naukę dowiedziałam się, że nauka, szczególnie fizyka kwantowa, już dawno mówi o tym, że jest coś większego ponad nami. Światło, którego jesteśmy częścią. Źródło, z którego wszyscy pochodzimy. To był moment zwrotny w moim życiu. Poczułam, że to wszystko, co przeżyłam do tej pory, wszystkie traumy dzieciństwa, choroba alkoholowa i wyjście z nałogu, miały za zadanie doprowadzenie mnie do tego miejsca. W moim życiu nastąpił ogromny przełom i odtąd już nic nie będzie takie samo. Już wiem, gdzie szukać wiary i celu.
Ja jestem.
👉 Przeczytaj moją historię – Od kieliszka do przebudzenia
👉Najtrudniejsza rola to zagrać samego siebie.

