W temacie obwiniania innych za moje nieszczęścia zawsze byłam mistrzynią. Swoje porażki uznawałam za zrządzenie losu i brutalne działanie osób trzecich.
Najpierw byli to rodzice. Bo mama nie poświęcała mi za dużo uwagi. Była ciągle w pracy. Czy ona w ogóle mnie kochała? A tata? On dopiero zawalił. Najpierw rozpieszczał mnie, ile mógł. A potem nagle umarł zostawiając mnie pogrążoną w żalu z mamą, która mnie nie rozumiała i nie miała dla mnie czasu. Jakby tata był ze mną, wszystko byłoby inaczej.
Potem nieudane małżeństwo. Co ten mąż łajdak mi zrobił? Był dręczycielem, zabił we mnie całe poczucie własnej wartości, a odchodząc zostawił strach przed ludźmi i światem. Tak, to na pewno jego wina, że nie umiem znaleźć pracy, bo boję się o nią spytać i często reaguję agresją na innych, bo mam wrażenie, że mnie atakują.
A potem byłam sama i nieszczęśliwa. Gdzie są wszyscy normalni faceci? Dlaczego nikt mnie nie chce, skoro mam tyle miłości do oddania? Czuję się nieszczęśliwa, ponieważ nie mam z kim dzielić życia. Dlaczego oni mi to robią?
A gazety? Fejsbuki? Programy modowe? Kreują popyt na chude kobiety wyglądające jak chłopcy. A ja tak nie wyglądam, więc to ich wina, że nie lubię mojego ciała.
System mi zrobił na złość, bo nie mogę dobrze zarobić w zawodzie nauczycielki. Banki mnie okradają, bo kredyty mają za wysokoe odsetki. Słowem, rodzina, znajomi i wreszcie caly świat sprzysiągł się, żeby mi zruinować życie. Jestem ofiarą systemu i dlatego piję i nie mam pieniędzy. Za to mam niskie poczucie własnej wartości. To ICH wina!
Bzdura.
Najpierw usłyszałam: jesteśmy ofiarami ofiar. Później dowiedziałam się, że w psychologii istnieje określenie: trójkąt dramatyczny. Kat, ofiara i ratownik. Że to są rolę, jakie najczęściej przyjmujemy w życiu i one zmieniają się w nas w zależności od sytuacji. Jaką ja byłam super ofiarą całe życie! Jak uwielbiałam się nad sobą użalać! Miło i bezpiecznie było zdlrzucac winę na innych. Czułam się wtedy usprawiedliwiona.
Jesteśmy ofiarami ofiar. Każdy ma jakieś traumy z dzieciństwa, które rzutują na całym jego dorosłym życiu. Było nie tak, jakbym chciała, ale dobrze, życie toczy się dalej, a ja już jestem dorosła. Wiec mam nie tylko prawo, ale i obowiązek zaopiekować się sobą. Przepracować uczucia. Docenić i zaopiekować się własnym ciałem, pracować nad myślami, jakie pojawiają się w mojej głowie i obrazem świata, jako widzę przed oczami. Chcę stać się dokładnie takim człowiekiem, jakim byłabym, gdybym nie zrzucała winy na innych. Zamiast wpędzać się z masochistyczną przyjemnością w rolę ofiary, powinnam dostrzec, jaka jestem doskonała, jak wiele potrafię. Oraz jak wiele już zrobiłam.
Zderzenie się z prawdą, że to ja jestem odpowiedzialna za własne życie boli! Rozpoczęcie pracy nad sobą boli jeszcze bardziej i nie raz doprowadza do łez. Muszę rozprawiać się z własnymi błędnymi opiniami na temat siebie i świata. Pozwolić odejść skrywanemu wewnętrznemu dziecku. Zrehabilitować w głowie obraz własnych rodziców, którzy mimo tego, że sami też byli ofiarami ofiar starali się jak mogli, żeby zbudować mi super dzieciństwo. Musiałam w moim mężu sadyście zobaczyć jak w lustrze, że ja też wiele razy w życiu byłam dla innych katem. I zmieniać. Próbować. Przepuszczać, rozprawiać się. Ale tak buduje się odpowiedzialność za swoje życie. Tak staję się dorosłym człowiekiem. Nie tylko metrykalnie, ale też emocjonalnie. Z każdym dniem ofiary we mnie jest coraz mniej. Nie obarczam już wszystkich dookoła winą za moje niepowodzenia. Przyjmuję na klatę, że to ja zawiniłam. To wszystko były również moje decyzje i działania. Przepraszam. I przede wszystkim dopuszczam do siebie myśl, że nie raz jeszcze coś zawalę. Jestem doskonała, ale nie idealna. Będę popełniać błędy, ale nie zrzucę już winy na innych. Przeproszę, przepracuję emocje i wyciągnę wnioski na przyszłość.
Gdzie są winni mojego nieszczęścia? Nigdy ich nie było. Mieszkali tylko w mojej zabetonowanej głowie.
A Ty jesteś ofiarą?

