Najtrudniejsza rola to zagrać samego siebie.

Jest taki teledysk kapeli Pink Floyd do utworu Another brick in the Wall. W nim jednakowi, smutni, ubrani na szaro uczniowie idą rządkiem w stronę maszynki do mielenia mięsa. Wpadają do niej i dołem wychodzi jednolita szaro – bura bezkształtna masa. I to jest to, co spotyka nas wszystkich.

Schematy, zabijanie indywidualizmu, walka z jakimkolwiek przejawem odmienności. Czarny kolor wyszczupla. Nauczycieli, księży i lekarzy trzeba sanować, bo skoro są inteligentni i wykształceni, to z pewnością wiedzą lepiej. Ale czyja to jest racja? Moja, czy innych ludzi? Jaki zamiar i jakie treści między wierszami zawierają słowa: można, trzeba, bo wszyscy, bo nikt?

Wszyscy nie są mną. Nikt nie podąża moją ścieżką życia. Moja dusza (lub podświadomość – jak kto woli) jest unikalna. Ma własny cel – zamanifestować w życiu to, co dla mnie najlepsze. Pokazać własną ścieżkę,  indywidualizm myśli i działań. Tylko w ten sposób mogę wyrazić samą siebie. Nie dreptajac grzecznie za innymi, nie trzymając się utartych schematów oraz bajek z mchu i paproci, jakimi od zawsze karmiło mnie społeczeństwo nauczone dreptać grzecznie w tłumie innych, ale przecież takich samych ludzi.

Jestem tutaj nie po to, żeby powielać życie innych. Dla mnie została stworzona indywidualna ścieżka. Trzeba tylko odkryć, czego ona dotyczy. To jest taki cichy szept gdzieś z głębi, szelest porannych gwiazd. Że przecież skoro jestem kolorystyczną jesienią, to nie ma mowy, żeby mi do twarzy w czarnym. To choroba, która pokazuje mi, że traktuję własne ciało, jakby było moim wrogiem. To samopoczucie, które dalekie jest od przyjemnego. Takie proste, a zarazem mega trudne. Usiąść w ciszy i posłuchać, co ja sama mam sobie dzisiaj do powiedzenia? Trzeba komuś pomóc, ale moje ciało odmawia. Jestem zmęczona, muszę nauczyć się dbać o siebie, a innym dawać to, czego mam w nadmiarze. Nigdy przeciw sobie. Trzeba pomagać, trzeba się dobrze uczyć, Trzeba wierzyć w Boga. To słowo trzeba ważne jest dopiero wtedy, kiedy płynie z wnętrza mnie, nie z zewnątrz. Nikt poza mną nie wie, co jest dla mnie najlepsze. To jest proces stawania się od nowa sobą.

Kiedy zaczynam słuchać siebie zauważam, że coś mnie uwiera. Że rośnie we mnie niezgoda na jakąś sytuację. Tylko wtedy mogę działać, kiedy czuję, że wiem, co mam robić i pozwalam sobie na to często wbrew opiniom i osądom innych. Osoby z wysokim czołem powinny nosić grzywkę! Poważnie? A jeśli grzywka mnie denerwuje i czuję się w niej brzydko i niekomfortowo? Jako nauczycielką powinnaś świecić przykładem! Przykładem czego? Tego, że udało się swiatu wepchnąć mnie w utarty schemat, więc jestem idealnym wzorem do naśladowania dla kolejnych ogłupianych pokoleń? To nie jest normalne. Ja jestem indywidualna, pojedyncza. Chcę być autentyczna sobą. Dusza, czy też podświadomość nie zepchnie mnie na tory, w których mogłabym sobą czynić krzywdę innym istotom. Dusza kieruje się jedynie miłością. Tam nie ma miejsca na podstęp i rozwój kosztem innych. Dlatego jest teraz dla mnie najlepszym drogowskazem. I najpewniejszym, bo przecież ja sama najlepiej wiem, co mi służy. Pod warunkiem, że zechcę usłyszeć wreszcie siebie, nie innych.

Małe dziecko je obiadek. Czuje się najedzone, więc odkłada widelec. A mama prosi, zjedz jeszcze trochę, zjedz do końca. I dziecko uczy się w ten sposób, że ma ignorować sygnały płynące z ciała – w tym wypadku sygnał, że jest najedzone. Dziecku zostaje wgrany schemat, że ktoś z zewnątrz wie lepiej od niego, co ono czuje i co jest dla niego najlepsze.

I znowu. Pozwoliłam, by inni ludzie wmówili mi, że wiedzą lepiej, co jest dla mnie najlepsze. Zapomniałam, że można słuchać siebie. Oduczyłam się podążać za własnym wewnetrznym głosem.

Jak większość z nas.

Uczę się od nowa. Biorę z życia to, co mi służy.  Prawdę, która mnie karmi. Zachowania, które mnie koją. Trochę filozofii, buddyzmu, ajurwedy, psychologii

Jest we mnie miejsce i na naukę G.K. Junga i na nauki Dalaj Lamy. Na autentyczność Jezusa. Doświadczenie połączenia ze Źródłem. Czytam teksty z różnych światów, filozofi, religii. I zabieram w drogę to, co ze mną rezonuje. Jeśli ktoś się urodził katolikiem, to powinien być katolikiem do śmierci.

Tak?

A dlaczego?

Zapewne dlatego, że inni z rozpędu tak robią. Tylko dla mnie to już nie jest żadna wykladnia, żadna chorągiewka pokazująca kierunek. A to dlatego, że nie jest on mój. Został mi wgrany z zewnątrz, a ja się z tym źle czuję.

Anka? Zrobiła sie jakaś dziwna. Przestała pić, a zaczęło jej odbijać na punkcie rozwoju duchowego. Praktykuje jogę i śpiewa mantry. Z jednego szaleju w drugi.

Dobrze, biorę ten szalej na klatę. Ponieważ rezonuje ze mną i mi służy. Teraz realizuję cel swojej duszy, nie pobożne życzenia innych ludzi.

I nawet jeśli jeszcze nie do końca zdaję sobie sprawę, dokąd zmierzam, to ufam i wiem.

Chcę grać na scenie życia samą siebie.

„Nie ma zbyt wysokiej cany za przywilej posiadania samego siebie”.

F. Nietzsche

Dodaj komentarz