„Ci przywiązani dymem materaców
Przepowiadają życia swego słowa
Nam pod nogami żarzą się posadzki
Deszcz iskier czerwonych osiada na głowach”.
Tekst: J. Kaczmarski
Wykonanie: P. Gintrowski
Nauczyłam się odpuszczać. Pełna smutku poszłam i powiedziałam: ok, idź! Bo ja muszę teraz sama. I odeszło, zostawiając mnie w ruinie.
Smutek po kilku godzinach przemienił się w żal. Żal tak wielki, że zapragnęłam rozpuścić się w nieistnieniu.
Leżałam w łóżku i poczułam wszystko. Każdy dramat życiowy, każde nieszczęście, frustrację, gniew, lęk i nieudane próby zbudowania czegoś. Poczułam głęboko mój alkoholizm. Pomyślałam, że oto kończy się jakaś epoka, a ja bardzo nie chciałam, żeby to się skończyło. Pragnęłam powrotu. Pojednania z tym, co było. Jakichś słów, rozważań oraz prób kompromisu. Pragnęłam z całych sił zostać w tamtym miejscu, ponieważ było ono znane i na swój sposób wybrane oraz ukochane przeze mnie.
Ale moja dusza spadała coraz głębiej w otchłań. Żal wybuchł z nieprawdopodobną mocą i wessał mnie do środka. Był ogromny. Wszechogarniający. Poczułam, że moja dusza wyje z rozpaczy, oszalała od tak nieziemskiego bólu, że nawet nie będę próbowała go opisać. Tonęła, a ja tonęłam razem z nią i modliłam się o to, żeby utonąć. Spadałam coraz niżej i błagałam los, żebym mogła na zawsze pozostać w niebycie. Miałam wrażenie, że moje serce, a potem całe ciało rozpadają się na miliony kawałków nie do odbudowania.
A potem krzyczałam w środku o pomoc, bo owładnęła mną tak wielka potrzeba śmierci, że nie było już we mnie żadnych słów pocieszenia. Dziękuję, kurtyna, to by było na tyle i ja nie zniosę już nic więcej! Bo to, co jest, boli tak bardzo, że jedyną moją myślą, ostatnią myślą, jaką mam dla świata jest to, że zaraz wstanę, otworzę w piwnicy arsenał gorzały, zaleję się w trupa i skończę ze sobą. Bo nie było już ani we mnie, ani wokół mnie żadnej rzeczy, której mogłabym się złapać, spadając coraz niżej w cierpienie.
Leżałam i myślałam, jak oszalała: piwnica, flaszka, sznur! Piwnica, flaszka, sznur! Ja już dłużej tego nie zniosę, bo po prostu nie chcę tego znosić już więcej! Próbowałam, nie udało się i nie mam już ani jednego pozytywnego uczucia dla tego świata. Wypaliło się.
Trwało to niewiarygodnie długo i nie wierzyłam, że kiedykolwiek się skończy. Płonęłam, zapadałam się w nicość i chciałam tam pozostać na zawsze. Wizja otwartej butelki kusiła bez opamiętania. Ale ja stałam się bezwładna. Jakbym utraciła zdolność poruszania się. Jak sparaliżowana leżałam więc na łóżku, zamieniona w ogromny żal i miałam uczucie, jakbym spalała się jak pochodnia.
I spaliłam się, do zera. Zrobiłam stos ze wszystkich spraw, których nie potrafiłam do tej pory puścić i położyłam się na nim. To, że ktoś inny wyciągnął zapałki i podpalił nie ma teraz najmniejszego znaczenia. Bo kiedy myślałam, że to koniec, że właśnie teraz wstaję, idę, piję i umieram, to wszystko odeszło. Wypaliło się. Zostałam w ogniu tak długo aż to, co nie było mną, zamieniło się w popiół. Weszłam do środka bólu i zostałam tam, aż ten się poddał. Przeszłam na kolanach całe dno piekła tej planety i nagle wydostałam się na światło. Żal nie zniknął całkowicie, ale zmienił się w zwyczaje uczucie człowieka, który musi pogodzić się z nieuniknionym.
Poczułam, że moja dusza nie jest już w stanie dusić się w świecie, który jej stworzyłam i weszłam tam, gdzie inni nawet boją się spojrzeć, żeby ją uratować.
Nie uciekłam we flaszkę, choć moja dusza zna ten skrót.
Nie uciekłam w dramat, choć była scena, reżyser i reflektory.
Nie uciekłam w uśmiech, chociaż byłby łatwiejszy.
Zostałam w ogniu, aż wszystko, co nie było mną, spaliło się na proch.
I teraz już wiem, kim jestem.
Dziękuję, kocham cię.
👉P. Gintrowski – A my nie chcemy uciekać stąd.
👉BUM…BUM…Twoje serce to święty bęben/ Pieśń mocy o bólu, który otwiera bramy.

