„Łoskot ostatniej z bram
Ostatni niknie przechodzień
W stronę spokojnych mórz
Rusza śnieżny żaglowiec
A jeden maszt to jest wiara
A drugi to nadzieja
Zostałem na nabrzeżu
Mnie na pokładzie nie ma.”Budka Sulfera – Kolęda rozterek
Istnieją ludzie, którzy są jak głaz. Tacy, którzy wiedzą, czego chcą i tam idą. Trwają w swoich postanowieniach. A ich słowo, teraz dane, ma moc bez względu na okoliczności. Tacy ludzie są ostoją. Portem, do którego chce się wracać.
Niestety ja taka nie jestem.
Mimo szczerych chęci i wiecznych prób nie potrafię zamienić się w twierdzę własnych przekonań.
Jestem pochodnią.
Płonę raz mocniej, raz słabiej. Potrafię dawać ciepło, ale też ciepło zabierać.
Potrafię burzyć i niszczyć.
Być egoistyczna złym, szkodliwych egoizmem. Potrafię zamknąć oczy i nie widzieć dalej niż czubek własnego nosa.
Potrafię ranić.
To jest mój cień. Ciemna strona mojej osobowości, która czasami wypływa na wierzch i wtedy następuje ciemna noc mojej duszy. Eckhart Tolle nazywa ten stan ciałem bolesnym. Mówi, że każdy człowiek je posiada i w pewnych okolicznościach wypływa ono na światło dzienne i ciężko jest cokolwiek z tym zrobić.
Nie ma możliwości naklejenia plastra.
Atidotum nie istnieje.
Można tyło zanurzyć się w bólu istnienia. Poczuć, jak rozlewa się po całej dluszy i zostaje tam nieprawdopodobne długo.
I w tym czasie wydaje mi się, że wszystko, co osiągnęłam, co wypracowałam i czego się nauczyłam zostaje wymazane, jakby nigdy nie istniało.
Kiedy wchodzę z cialo bolesne cofam się do początku. Znowu jestem kimś innym. Dawnym ja, które cierpiało i nie widziało żadnych drzwi, przez które można byłoby pójść i zobaczyć świat od nowa w kolorach tęczy.
Kiedy mam calo bolesne, znowu jestem małą dziewczynką, która biegnie przez mrok wysłana przez matkę w poszukiwaniu pijanego ojca. Która odnajduje go, ciągnie za rękę i błaga z płaczem, żeby wrócił z nią do domu.
Kiedy mam ciało bolesne, ranię innych, bo uważam, że nie warto się starać. Nie pamiętam o tym, co mi się udało. Roztrząsam jedynie porażki i niepowodzenia. Czasami mam wrażenie, że to, co było dobre w moim życiu, tak naprawdę nigdy nie miało miejsca. Wymyśliłam to sobie jak inne historie, które wymyślałam latami, kiedy bolało tak bardzo, że jedynym wyjściem było uciec w fantazję.
I właśnie teraz jestem ciałem bolesnym.
Nie ma nic, tylko to.
A ja jak zwykle chcę z tym walczyć i kiedy tak bez sensu macham rękami, zapadam się coraz bardziej, topiąc przy okazji ludzi, którzy znajdują się wokół mnie.
Pociągam ich za sobą w ból.
Więc jak zwykle uciekam w marzenia. O innym życiu i innej mnie. O dotyku dłoni, które mnie leczą. O słowach, które wyciągają z otchłani. O pocałunku, który mnie budzi.
O moim marzeniu, które stało się ciałem i stanęło obok mnie. A ja, zamiast się cieszyć i budować, znowu jestem smutna i niszczę.
I tak sobie myślę, że ziemia jest jednak piekłem innej planety, skoro doskonałość można tak łatwo zamienić w gruzy. Za pomocą słów, które są źródłem nieporozumień. Za pomocą zdań, których już nie wypowiem, bo boję się, że obrócą się przeciwko mnie.
Tonę w mroku bólu istnienia i czekam, ponieważ wiem, że to minie i znowu zaświeci słońce. Jaki świat zastanę po przebudzeniu – nie wiem.
Ale wierzę, że po burzy kiedyś w końcu pojawia się słońce.
„Przecież musi być stół
I dobre oczy nad stołem
Ulica kręta w dół
I łuna nad kościołem
Cóż tam ten tłum dostrzega
Trwający w zachwyceniu
Coś mówi – spróbuj z nimi
Coś mówi – zostań w cieniu.”Budka Suflera – Kolęda rozterek
Przemień o Jezu smutny ten czas. O Jezu pociesz nas.
👉 Eckhart Tolle – Ciało bolesne.
👉Od kieliszka do przebudzenia – historia kobiety, która przestała pić.

