Nie jestem za dużo. Nie jestem za mało.

„Ona płacze i się śmieje

Bo to jej pieśń, nie Twoja bajka.

Z liściem geranium w zębach

I z przekleństwem na ustach

Mówi: ja się nie złamię, ja się zasadzę!”

Hekate888 – Justyna. Pieśń dla Justyny i wszystkich kobiet z gliną na policzku.

Boli.

Ale ja nauczyłam się kochać swój własny ból.

Bo on jest transformacją. Jest bramą, przez którą przechodzę do innej rzeczywistości.

Ból rozrywa mnie na kawałki. Paraliżuje i obnaża wszystko, co zakopałam głęboko bardzo dawno temu w obawie, że świat mnie za to skrzywdzi.

Że znowu usłyszę: jesteś niewystarczająca! Jest ciebie za dużo i za głośno! Nie zasługujesz!

Ktoś wmówił mi kiedyś, że miłość to poświęcenie. A poświęcanie się dla innych to największa wartość.

I co się stało?

I zniknęłam na wiele długich, ciemnych lat. Zakopałam się w studni własnego lęku, że jak nie będę odpowiednia, jakaś, to świat mnie odrzuci.

Zostanę sama, a samotnym jest najgorzej. Samotność to wstyd. Jest jak piętno, że nie umiałam, nie zadbałam, za mało się starałam, jestem wybrakowana.

Że jestem samotna, bo nikt mnie nie chciał.

I ten ból, piekący, powalający na kolana szloch duszy uświadomił mi, że to wszystko nieprawda.

Zostałam okłamana.

I okradziona, że wszystkiego, co moje.

Bo jeśli swoją wartość mierzyłam ilością życiowych lajków, morzem oklasków i głaskaniem po głowie, to nie byłam prawdziwa ja.

To kostium grzecznej, dopasowanej kobiety. Nie stwarzajacej problemów. Ani rodzicom, ani nauczycielom, ani kolejnym partnerom życiowym. Byłam na każde zawołanie świata.

Pełna mimikra, która doprowadziła mnie do całkowitego oderwania od emocji, od tego, kim naprawdę jestem.

Bo kiedy świat kształtował mój obraz, to tylko strugał mnie pod siebie.

I nie było w tym nic z rozwoju, nic z miłości.

Została skorupa pełna lęków, że kiedyś świat odkryje, jaką jestem naprawdę i wyśmieje mnie.

A ja znowu poczuję się pokonana.

Dzisiaj jestem sama.

Świat przestał się mną interesować, kiedy zaczęłam minuta po minucie odrzucać własną zbroję. Zdejmować z siebie naklejki i etykietki.

Stałam się zagrożeniem dla świata, kiedy zaczęłam zrywać definicje, które już nie są moje.

Bo w końcu uwierzyłam, że mogę być sobą. Że nawet jeśli świat znienawidzi mnie za moje prawdziwe oblicze, ja i tak będę kochała siebie najmocniej.

Pokonałam lęk przed byciem samą.

Pokonałam lęk przed odrzuceniem.

Postawiłam granice.

Wyśmiałam świat, który twierdził, że jestem niedoskonała i nie zasługuję.

Odrzuciłam ludzi, który twierdzili, że miłość to poświęcenie, a ja za mało się staram i tylko wymagam.

Obdarłam się z zakłamania i schematów.

W tym bólu, który sparaliżował mnie na cztery długie miesiące.

W tym samym, który pokazał mi, że koniec to tak naprawdę początek i nie należy się go bać, tylko blogoslawić.

Tak jak błogosławi się wschód słońca o poranku.

Jestem sama.

Jestem sobą.

I wcale nie jest mnie za dużo.

Ani za mało.

Nie muszę być jakaś, żeby kochać siebie. Nie muszę być inna. I nie muszę pasować.

Poczucie bezpieczeństwa rodzi się z bólu i wypływa w serca, nie z zewnątrz. Spokój pojawia się zawsze po burzy. A miłość zawsze była we mnie i nie potrzebuję jej już szukać na zewnątrz.

Boli.

Ale ma boleć.

Bo żeby naprawdę odnaleźć siebie, trzeba przejść przez płomień oczyszczenia. Trzeba wejść tam, gdzie dawniej bało się nawet spojrzeć.

W swój najgłębszy lęk.

„Ale nie mów mi…

Ale musisz być…

Ale dlaczego jesteś…

Nie masz prawa…”

Mojacisza.com

Alfa i Omega w drodze po swoje💫

👉J.Tuwim – Całujcie mnie wszyscy w dupę.

👉Hekate888 – JUSTYNA, pieśń na Justyny i wszystkich kobiet z gliną na policzku.

👉Historia o tym, jak dostałam w łeb lustrem, aż zadzwoniło.

👉Podejdź do okna.

Dodaj komentarz