„Trudno nasycić się czymś, co prawie działa.”
Może przez to, że jako ostatnia córka moich rodziców byłam przez nich dosyć mocno rozpieszczana, nie nauczyłam się cierpliwości oraz odpuszczania tego, czego tak naprawdę nie potrzebuję. W dodatku charakter mam dosyć dynamiczny, więc zawsze szłam na żywioł. Tak samo było z piciem. Kiedy tylko zrozumiałam, że dzięki alkoholowi mogę nie czuć bólu duszy, chciałam go natychmiast więcej i szybciej. Myślę, że moja choroba alkoholowa rozwinęła się, zanim jeszcze tak naprawdę zaczęłam pić. W moim dzieciństwie było dużo rozpieszczania, ale też dużo traum i alkoholu w rodzinie. Picie w celu zamulenia rzeczywistości jest jak rozhuśtywanie wahadła. Najpierw buja się powoli, by wraz z naszymi ruchami oraz własną siłą rozpędzać się coraz bardziej. Kiedy zerwałam z nałogiem odkryłam, że jedyny spokój, który można odczuwać cały czas, pochodzi z wnętrza człowieka, nie z zewnątrz. Dlatego jakiekolwiek próby uciszenia burzy w sobie za pomocą środków zmieniających świadomość skazane są na niepowodzenie. Działanie alkoholu jest krótkotrwałe, a w dodatku żeby uzyskać wcześniejszy efekt trzeba go pić ciągle więcej i więcej. Staczasz się po równi pochyłej do momentu, aż przydzwonisz w dno.
Kiedy już zaczęłam pić, to nie mogłam przestać. Najpierw były imprezy weekendowe mocno zakrapiane, ale już po kilku latach wolałam pić w samotności, w domu bez świadków. Moim życiem zaczęły rządzić emocjonalne skutki picia alkoholu. Pojawił sie u mnie wstyd. Wstydziłam się, że muszę pić więcej od innych i nie potrafię korzystać z alkoholu w niewielkich ilościach i sporadycznie. Moi znajomi mogli delektować się drinkiem, a ja musiałam od razu wypić ich wiele i najlepiej bardzo szybko. Zresztą drinki i piwo to nie było to, co lubiłam, przecież żeby upić się jak najszybciej lepiej wlać w siebie coś mocniejszego. Wstyd z powodu picia towarzyszył mi prawie od początku. Podobnie jak lęk, że alkohol zaraz przestanie działać, a ja znowu będę czuła emocje, które chciałam odepchnąć, bo nie wiedziałam, co one znaczą i nie umiałam sobie nimi poradzić. Widzicie paradoks? Alkohol, który miał być remedium na nieprzyjemne uczucia w moim życiu, wprowadzał do niego inne nieprzyjemne uczucia i to było dla mojego pijanego mózgu całkiem w porządku. No bo co z tego, że zaraz przyjdzie lęk i wstyd, jak w tej chwili jest mi tak dobrze, wręcz zajebiście lekko i w głębokim poważaniu mam to, że za chwilę będzie gorzej. Teraz jest właśnie to lepiej, a ja wreszcie mogę się odprężyć. To się nazywa nałogowa regulacja emocji.
I tak naprawdę o co moim bliskim chodzi? Co im przeszkadza, że piję? Skoro robię to w zamknięciu po wypełnieniu wszystkich obowiązków? Tutaj uaktywniły mi się mechanizmy obronne alkoholika – mechanizm iluzji i zaprzeczeń. Wtedy jeszcze nie widziałam, że piję coraz więcej, bo efekt, jaki chciałam osiągnąć pojawia się coraz rzadziej. Albo trwa coraz krócej. Nie da się nasycić alkoholem raz a dobrze, nie da się być na wiecznym haju, bo picie to zawsze rollercoster – raz na górze, raz na dole. Po wielu, zbyt wielu latach picia zrozumiałam, że ten efekt, który czułam na początku, to Katharsis, nie pojawia się już wcale. Skończyło się. Został mi tylko lęk, strach i wyniszczony organizm, a ja mimo tego piłam ciągle więcej i więcej. Lęk towarzyszył mi już wtedy cały czas. Przede wszystkim bałam się, że mi braknie alkoholu. Bałam się, czy wstanę rano do pracy. Bałam się kontroli alkomatem, kolegów z pracy, koleżanek, badań lekarskich, które pokazywałyby mój zły stan zdrowia. Bałam się, że ktoś zobaczy mnie pijaną i wyczuje alkohol, że stracę szacunek ludzi, będę obmawiana i wyśmiewana. Lękałam się wysokości, tłumów, przestrzeni, strach czułam z powodu wszystkiego i to dosłownie cały czas. To była cena, jaką płaciłam za chwile relaksu bez natrętnych myśli. Ta cena była tragicznie nieadekwatna, boleśnie wysoka.
Wielu ludzi nadal myśli, że alkoholizm to wybór, że można sobie pić lub nie pić, bo to naprawdę tylko kwestia silnej woli. Anonimowi alkoholicy mówią, że mają alergię na alkohol, dlatego nie powinni nigdy go pić. Ale kiedy w wieku kilkunastu lat sięga się po swój pierwszy kieliszek, jakoś nie myśli się o długoterminowych skutkach nadużywania alkoholu. Jak zjadasz truskawkę, to nie myślisz o tym, że możesz mieć alergię na truskawki. Po prostu delektujesz się truskawką. Ja najpierw delektowałam się alkoholem. Potem go już tylko piłam. Potem żłopałam. A potem chlałam. To wlaśnie jest glod alkoholowy. Ciągle marzyłam, że się alkoholem wreszcie nasycę i skończę go pić bo uznam, że już wystarczy. Miałam zupełnie idiotyczną nadzieję wbrew zdrowemu rozsądkowi i wiedzy na temat uzależnienia od alkoholu, że moja potrzeba picia kiedyś zostanie zaspokojona, a niechciane emocje po prostu znikną całkowicie. He, he, he. Alkoholizm nie jest o tym, że skoro łatwo i przyjemnie się zaczęło, to tak samo łatwo i przyjemnie się skończy. Wyjście z nałogu początkowo nie jest ani łatwe ani przyjemne. Ale można to zrobić i naprawdę warto. I w końcu droga ku trzeźwości okazuje się świetną podróżą dającą niesamowicie dużo radości i satysfakcji.
Nie szukam już ulgi. Idę do ciszy.
👉Najtrudniejsza rola to zagrać samego siebie.
👉Gdzie są winni mojego nieszczęścia? Alkoholik jako ofiara.
👉Jestem prawdziwa. O akceptacji siebie i uzdrawianiu emocji.

